zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkryskadryska.xlx.pl
|
Tell a Friend About This Web
Site! |
| |
|
|
|
Ĺťyczenia ĹwiÄ
teczne
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,...czycielem.html
"Wyjazd na narty skończył się dla klienta towarzystwa ubezpieczeniowego Signal Iduna złamaną nogą, operacją w szpitalu i przedwczesnym powrotem do kraju. Od ponad dwóch lat ponaglany przed austriackich windykatorów walczy z ubezpieczycielem o wypłatę pieniędzy.
Rafał Zaborowski złamał nogę na nartach w austriackim Mölltal. Wypadek nie był poważny. - Załamana noga, ale bez komplikacji. Rutynowy zabieg - opowiada. Szpital wystawił rachunek za leczenie - 9,7 tys. euro. Do tego doszły koszty transportu helikopterem (4,3 tys. euro) i powrotu do kraju (4,5 tys. zł).
- Miałem ubezpieczenie z biura podróży, więc się nie przejmowałem - mówi Zaborowski. Po powrocie do kraju wysłał dokumenty do ubezpieczyciela - Signal Iduny - i czekał. Minął miesiąc, drugi, trzeci, odpowiedź nie przychodziła. Dostał za to list z austriackiej firmy windykacyjnej. Wezwanie do zapłaty 4,3 tys. euro.
Zaborowski miał dość. Wynajął prawnika, który zagroził ubezpieczycielowi sądem. - Dzięki jego interwencji dostałem po ośmiu miesiącach od wypadku pismo od Signal Iduny, z którego nic nie wynikało - denerwuje się. Nie było wiadomo ani ile ubezpieczyciel zapłacił szpitalowi, ani kiedy, ani ile jeszcze pozostało do zapłaty.
Na kolejne pisma Signal Iduna już nie zareagowała. Dopiero po interwencji "Gazety" w marcu tego roku tłumaczyła, że zgodnie z warunkami polisy odpowiada za koszty leczenia i ratownictwa tylko do 10 tys. euro. I tyle zapłaciła. Resztę musi opłacić sam.
- Transport helikopterem chyba nie był leczniczy? - pyta Zaborowski. Co innego przekazało mu biuro podróży, gdzie wykupił wyjazd. Ubezpieczyciel miał pokryć koszty leczenia do 10 tys. euro i koszty ratownictwa do 5 tys. euro. - Mam to na piśmie - dodaje. Potwierdził je też pracownik Signal Iduny w biurze przy ul. Jasnej w Warszawie.
Wystąpił do ubezpieczyciela o przekazanie całej dokumentacji związanej ze sprawą. Do dzisiaj jej nie dostał. Dokumentów potrzebuje, żeby pójść do sądu. - Łatwo nie odpuszczę, zwrócę się o pomoc do rzecznika ubezpieczonych - mówi. Na razie pieniądze dla firmy windykacyjnej wyłożą rodzice, żeby odsetki chociaż przestały rosnąć. Przez dwa lata uzbierało się już ich 1,7 tys. euro. W sumie musi zapłacić ponad 6 tys. euro.
- To nie był poważny wypadek, a ubezpieczyciel robi takie problemy - mówi Zaborowski. - Co by było, gdyby komuś naprawdę się coś stało. Przecież skoro płaci się za polisę, to po to, żeby w razie wypadku mieć pewność, że towarzystwo pokryje koszty.
Przekonuje, że Signal Iduna mogła poinformować go po wypadku, że nie opłaci wszystkich kosztów. - Skróciłbym wtedy pobyt w szpitalu albo znalazł tańszy transport do kraju - mówi.
O wyjaśnienia poprosiliśmy Signal Idunę w marcu. Do dzisiaj nie dostaliśmy odpowiedzi.
mab"
Pozdrawiam marioo
Warunki ubezpieczenia powinny to określać dosyć jasno i definitywnie. Warunki określone przez biuro podróży również.
I na tej podstawie szybka decyzja z kim do sądu.
Szybko nie będzie, ale taka nasza rzeczywistość.
Standard komunikacyjny - gorszy od dzikiej Afryki w dobie tam - tamów.
"Dzięki jego interwencji dostałem po ośmiu miesiącach od wypadku pismo od Signal Iduny" :eek:
Jeśli wszystkie informacje zawarte w treści artykułu są prawdziwe zacząłbym od zmiany prawnika - sprawa wydaje się niezbyt skomplikowana i wbrew potocznym opiniom takie sprawy nie ciągną się w Sądach latami. To, że przez 2 lata sprawa do Sądu nie trafiła uważam za zaniedbanie ze strony prawnika, który zajmował się tym problemem i nie ma tu żadnego znaczenia, że ubezpieczyciel nie raczył nadesłać dokumentów (jeśli nie przesłał wystarczy dowód zawarcia stosownego ubezpieczenia) oraz inne dokumenty, które są w posiadaniu ubezpieczonego.
Pozdrawiam
Heh, wczoraj trafiłem na ten artykuł w gazecie i przypomniała mi się nie tak dawna historia: Austria, wyjazd z biurem, które korzystało z usług tego ubezpieczyciela. Jedna osoba złapała kontuzję, coś z kolanem ale szczegółów nie pamiętam, zwózka do szpitala. Tam dla niej i opiekuna grupy zaczęła się jazda: każda czynność, zdjęcie, etc. konsultowana z ubezpieczycielem czy kwalifikuje się do zwrotu kosztów, czekanie po godzinie na odpowiedź i wymuszanie ich niemal kolejnymi telefonami. Co ciekawe kontakt nie był bezpośrednio z ubezp. tylko z jakimś pośrednikiem od likwidacji szkód jak zrozumiałem. Opiekun zmarnował tam chyba cały dzień mimo, że do żadnego zabiegu nie doszło, wrócił zły z zapewnieniem, że po powrocie będzie mocno perswadował szefostwu biura zmianę ubezpieczyciela. Nie wiem czy do tego doszło, jak widać nie był to odosobniony przypadek i jakość obsługi szkody przez tę firmę pozostawia wiele do życzenia.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pleuro2008.keep.pl
|
|
|
|